Być może prof. Bartoś słusznie obawiał się, że ten temat może wydać się niektórym słuchaczom zbyt szokujący. Czytaliśmy co prawda święte teksty, ale nie po to, aby się nimi duchowo pokrzepić. W Listach św. Pawła i Wyznaniach św. Augustyna szukaliśmy aż nadto widocznych śladów nienawiści do... człowieka. No tak. Fundatorzy chrześcijaństwa nie przepadali za przedstawicielami naszego gatunku. Człowiek to kompletne zero, chodzące na dwóch nogach żałosne nic, pławiące się w odmętach nieprawości, grzechów i odrażających występków. Ach, żeby to były jeszcze rzeczywiście występki odrażające... Bo dla św. Augustyna odrażająca jest na przykład rodząca się w młodym człowieku seksualność. Zakochanie? Apage satanas. Jest z tego jakieś wyjście? Rzecz jasna każdy kto chodził na katechezę wie, że jest. To zaufanie Bogu, oddanie mu się we władanie. Człowiek bez Boga jest pełzającym ścierwem, ale z pomocą Boga jest w stanie wyrwać się z tej moralnej degrengolady. I osiągnąć życie wieczne. Bo to, które ma tutaj, niewiele jest warte.
Nietzsche uważał, że religia chrześcijańska oparta jest na resentymencie. Jeśli czegoś pragniesz i nie jesteś w stanie tego osiągnąć, zaczynasz tę wartość deprecjonować. Bogactwo, uroda, młodość, moc, inteligencja... Nie mogę tego mieć, więc odwracam znaki wartości. Ubóstwo ma więc większą wartość niż dostatek, brzydota niż uroda, słabość niż siła. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Jeśli ktoś uderzył cię w lewy policzek, nadstaw mu prawy. Zdaniem Nietzschego Judea wygrała z Rzymem i to w sposób perfidny. Narzuciła ludzkości kult dla tego, co niskie, odrzucając to, co wartościowe i wysokie. I w takim świecie przez dwa tysiące lat żyjemy.
Warto by się zastanowić, które z wartości wyznawanych przez nas rzeczywiście wynikają z naszych głębokich i wewnętrzych przekonań, a które są jedynie efektem resentymentu.
Świetny wykład.
PS W sobotniej "Gazecie Wyborczej" ukazał się wywiad z prof. Tadeuszem Bartosiem dotyczący jego powieści "Mnich". Bardzo ciekawy tekst. Polecam. W archiwum "GW" można też znaleźć artykuł Profesora pt. Nienawidzę, więc jestem, czyli skąd się biorą resentymenty. (13 czerwca 2011).
Nietzsche jako wychowawca
Moderator: pablo
Re: Nietzsche jako wychowawca
Profesor Bartoś przedstawił nam również trochę myśli filozoficznej Maxa Schelera, który w pewnym sensie kontynuował zamysły Nietzsche go.
I przy tym wątku jakby mi się udało zrozumieć pojęcie Nadczłowieka.
Ogólnie - każdy słaby jest podatny na resentyment. Ludzie nie rodzą się równi /to już twierdził Mistrz z Nazaretu w przypowieści o talentach/.
Ubermensch nie musi pokazywać swojej siły ani niczego wykazywać. Zna swoją wartość i kocha ludzi. Bardzo pozytywne.
Profesor zapytał ile w populacji może być nadludzi. Statystycznie rozkłada się to bardzo czytelnie według krzywej Gaussa.
Przewartosciowanie wszystkich wartości... na wykładzie z bardzo wysokiej półki. A czy ktoś wie jakim owocem skuszono Ewę w Edenie?
Jak nie jabłko to.. gruszka? Tak mówią specjaliści od żywienia.
I przy tym wątku jakby mi się udało zrozumieć pojęcie Nadczłowieka.
Ogólnie - każdy słaby jest podatny na resentyment. Ludzie nie rodzą się równi /to już twierdził Mistrz z Nazaretu w przypowieści o talentach/.
Ubermensch nie musi pokazywać swojej siły ani niczego wykazywać. Zna swoją wartość i kocha ludzi. Bardzo pozytywne.
Profesor zapytał ile w populacji może być nadludzi. Statystycznie rozkłada się to bardzo czytelnie według krzywej Gaussa.
Przewartosciowanie wszystkich wartości... na wykładzie z bardzo wysokiej półki. A czy ktoś wie jakim owocem skuszono Ewę w Edenie?
Jak nie jabłko to.. gruszka? Tak mówią specjaliści od żywienia.
Re: Nietzsche jako wychowawca
W uzupełnieniu do Maxa Schelera. Scheler pisał o wartościach mieszczańskich, burżuazyjnych. Na przykład takim przekonaniu, że tylko majątek zdobyty własną pracą ma wartość, a taki, który jest dziedziczony - to już nie. W XIX wieku osoba z klasy mieszczańskiej raczej nie mogła odziedziczyć majątku (bo po kim?), więc wartość takiego majątku deprecjonowała. Moralność mieszczańska oparta jest więc w jakimś stopniu na resentymencie.
Sięgnąłem po wykładzie po dzieło Nietzschego pt. Z genaalogii moralności. Nietzsche kreśli ciekawe uwagi o pochodzeniu sumienia, a zwłaszcza nieczystego sumienia. Jego zdaniem pojęcie winy związane było początkowo z relacją kupiecką. Coś od kogoś dostałem, więc jestem mu coś winien. Wraz z rozwojem systemów społecznych i państwowych, przedstawiciele klasy wyższej odczuwali poczucie winy wobec antenatów. To poczucie winy oczywiście z każdym pokoleniem rosło, zwłaszcza jeśli system był silny i dobrze się rozwijał, bo liczba przodków, która się do tego rozwoju przyczyniła, też rosła. Z czasem tych antenatów ubóstwiono i zaczęto składać im ofiary, ale w pewnym momencie wina była tak olbrzymia, że już nic nie mogło tego degradującego uczucia ukoić. Oskarżono więc protoplastów rodu o popełnienie karygodnego występku (grzech pierworodny Adama). Ale w końcu przyszło chrześcijaństwo i problem paradoksalnie się rozwiązał. Wierzyciel sam wymierzył sobie karę za długi dłużnika, w dodatku z miłości do niego.
Nietzsche pisze też, jak z poczuciem winy radzili sobie Grecy. Jeśli Grek zrobił coś złego, to wynikało to z głupoty. W dodatku jeszcze do tej głupoty skłonił go któryś z bogów, bo przecież los człowieka był w olbrzymiej mierze zdeterminowany. Grek przenosił więc swoją winę na zewnątrz, nie dusił jej w sobie. Dzięki temu mógł żyć.
Chrześcijanin funkcjonuje odmiennie. Całą winę bierze na siebie, obdarzony jest wszak wolną wolą, wszystko jest w jego rękach. Nie może w sposób wolny realizować swojej zwierzęcej natury (zabrania mu społeczeństwo), dusi tę zwierzęcość w sobie i czuje się z tego powodu winny.
Sięgnąłem po wykładzie po dzieło Nietzschego pt. Z genaalogii moralności. Nietzsche kreśli ciekawe uwagi o pochodzeniu sumienia, a zwłaszcza nieczystego sumienia. Jego zdaniem pojęcie winy związane było początkowo z relacją kupiecką. Coś od kogoś dostałem, więc jestem mu coś winien. Wraz z rozwojem systemów społecznych i państwowych, przedstawiciele klasy wyższej odczuwali poczucie winy wobec antenatów. To poczucie winy oczywiście z każdym pokoleniem rosło, zwłaszcza jeśli system był silny i dobrze się rozwijał, bo liczba przodków, która się do tego rozwoju przyczyniła, też rosła. Z czasem tych antenatów ubóstwiono i zaczęto składać im ofiary, ale w pewnym momencie wina była tak olbrzymia, że już nic nie mogło tego degradującego uczucia ukoić. Oskarżono więc protoplastów rodu o popełnienie karygodnego występku (grzech pierworodny Adama). Ale w końcu przyszło chrześcijaństwo i problem paradoksalnie się rozwiązał. Wierzyciel sam wymierzył sobie karę za długi dłużnika, w dodatku z miłości do niego.
Nietzsche pisze też, jak z poczuciem winy radzili sobie Grecy. Jeśli Grek zrobił coś złego, to wynikało to z głupoty. W dodatku jeszcze do tej głupoty skłonił go któryś z bogów, bo przecież los człowieka był w olbrzymiej mierze zdeterminowany. Grek przenosił więc swoją winę na zewnątrz, nie dusił jej w sobie. Dzięki temu mógł żyć.
Chrześcijanin funkcjonuje odmiennie. Całą winę bierze na siebie, obdarzony jest wszak wolną wolą, wszystko jest w jego rękach. Nie może w sposób wolny realizować swojej zwierzęcej natury (zabrania mu społeczeństwo), dusi tę zwierzęcość w sobie i czuje się z tego powodu winny.
Re: Nietzsche jako wychowawca
Właśnie teraz znalezione.
Kwietniowy felieton, w wersji audio, Tomasza Stawiszyńskiego właśnie o filozofii Nietzschego. Z informacją o najnowszej publikacji profesora Tadeusza Bartosia "Klątwa Parmenidesa".
https://przekroj.pl/spoleczenstwo/powie ... awiszynski
Opis
Klątwa Parmenidesa
ISTNIEJĄCE ISTNIEJE, NIEISTNIEJĄCE NIE ISTNIEJE.
Formułując tę pierwszą zasadę metafizyki, z pozoru niewinną i niewiele wnoszącą tautologię, Parmenides rzucił zaklęcie na całe zachodnie myślenie, spod mocy którego nie potrafimy uwolnić się do dzisiaj – dowodzi Tadeusz Bartoś w KLĄTWIE PARMENIDESA. Czy ta starożytna formuła, zniewalająca swoją niezaprzeczalną oczywistością, zamyka nasze myślenie, to znaczy zakreśla najszerszy obszar, poza który nie sposób się wydostać, czy też nasze myślenie rodzi się dopiero wtedy, gdy próbuje zrzucić z siebie jej jarzmo? Czy fundamentalne zagadnienia zachodniej filozofii – pojęcia takie jak prawda, tożsamość, dialog, poznanie, moralność, działanie – dają się w ogóle pomyśleć bez odwołania do Parmenidesowej wykładni bytu? Czym mogłaby być filozofia wolna od tej obezwładniającej tautologii?
To tylko niektóre z zagadnień, które porusza Autor w piętnastu erudycyjnych esejach, tropiąc ślady oddziaływania klątwy Parmenidesa na wskroś historii filozofii, począwszy od Platona i Arystotelesa, przez Tomasza z Akwinu, po Nietzschego, Bergsona i Heideggera. Bartoś podejmuje przy tym brawurową próbę zbadania możliwej strategii wyrwania myśli spod zaklęcia języka, choć sam przyznaje, że to wysiłek skazany na klęskę. Samo jednak badanie uznaje za rzecz bezcenną, najwyższe filozoficzne powołanie, gdyż odsłania ono moc słów, ujawnia potęgę logocentryzmu. Bez języka bowiem nie potrafimy myśleć, zaś w języku myślimy wedle reguł nie przez nas ustanowionych. Możliwe jednak, że jest jeszcze inna droga, nieoczywista, prowadząca ku bezdrożom, miejscom ukrytym, istniejącym bez słów, zatopionym w koniecznym, bezkresnym milczeniu.
[…] Podczas gdy cztery pierwsze rozdziały w pasjonujący sposób roztaczają przed nami panoramę sporów między kreacjonistami a eternalistami, gdzie słowo „bycie” odmieniane jest przez wszystkie przypadki i modalności (konieczne, potencjalne, przygodne, niemożliwe, aktualne, etc.), kolejne rozdziały przynoszą pomysły na wyjście z klinczu wielkiej metafizyki. W obu odsłonach jednak – jako metafizyk i jako post-metafizyk – Tadeusz Bartoś okazuje się niezwykle błyskotliwym myślicielem, dla którego myślenie o byciu nie jest kwestią akademickich rozważań, lecz najżywszym problemem egzystencjalnym. To rzecz w polskiej filozofii niezwykła i jedyna w swoim rodzaju. Tadeusz Bartoś to naprawdę świetny pisarz, który opublikował już kilka książek z filozofii i filozoficznej teologii […], mam jednak wrażenie, że ta książka – Klątwa Parmenidesa – jest szczególna w jego karierze: jest bardzo autorska, podmiotowa i stanowi owoc wieloletnich własnych badań i refleksji, pełnych dramatycznych zwrotów, do których we wstępie szczerze się przyznaje. Dlatego też bardzo szczerze polecam ją Państwa uwadze.
Z recenzji prof. Agaty Bielik-Robson, Instytut Filozofii i
Kwietniowy felieton, w wersji audio, Tomasza Stawiszyńskiego właśnie o filozofii Nietzschego. Z informacją o najnowszej publikacji profesora Tadeusza Bartosia "Klątwa Parmenidesa".
https://przekroj.pl/spoleczenstwo/powie ... awiszynski
Opis
Klątwa Parmenidesa
ISTNIEJĄCE ISTNIEJE, NIEISTNIEJĄCE NIE ISTNIEJE.
Formułując tę pierwszą zasadę metafizyki, z pozoru niewinną i niewiele wnoszącą tautologię, Parmenides rzucił zaklęcie na całe zachodnie myślenie, spod mocy którego nie potrafimy uwolnić się do dzisiaj – dowodzi Tadeusz Bartoś w KLĄTWIE PARMENIDESA. Czy ta starożytna formuła, zniewalająca swoją niezaprzeczalną oczywistością, zamyka nasze myślenie, to znaczy zakreśla najszerszy obszar, poza który nie sposób się wydostać, czy też nasze myślenie rodzi się dopiero wtedy, gdy próbuje zrzucić z siebie jej jarzmo? Czy fundamentalne zagadnienia zachodniej filozofii – pojęcia takie jak prawda, tożsamość, dialog, poznanie, moralność, działanie – dają się w ogóle pomyśleć bez odwołania do Parmenidesowej wykładni bytu? Czym mogłaby być filozofia wolna od tej obezwładniającej tautologii?
To tylko niektóre z zagadnień, które porusza Autor w piętnastu erudycyjnych esejach, tropiąc ślady oddziaływania klątwy Parmenidesa na wskroś historii filozofii, począwszy od Platona i Arystotelesa, przez Tomasza z Akwinu, po Nietzschego, Bergsona i Heideggera. Bartoś podejmuje przy tym brawurową próbę zbadania możliwej strategii wyrwania myśli spod zaklęcia języka, choć sam przyznaje, że to wysiłek skazany na klęskę. Samo jednak badanie uznaje za rzecz bezcenną, najwyższe filozoficzne powołanie, gdyż odsłania ono moc słów, ujawnia potęgę logocentryzmu. Bez języka bowiem nie potrafimy myśleć, zaś w języku myślimy wedle reguł nie przez nas ustanowionych. Możliwe jednak, że jest jeszcze inna droga, nieoczywista, prowadząca ku bezdrożom, miejscom ukrytym, istniejącym bez słów, zatopionym w koniecznym, bezkresnym milczeniu.
[…] Podczas gdy cztery pierwsze rozdziały w pasjonujący sposób roztaczają przed nami panoramę sporów między kreacjonistami a eternalistami, gdzie słowo „bycie” odmieniane jest przez wszystkie przypadki i modalności (konieczne, potencjalne, przygodne, niemożliwe, aktualne, etc.), kolejne rozdziały przynoszą pomysły na wyjście z klinczu wielkiej metafizyki. W obu odsłonach jednak – jako metafizyk i jako post-metafizyk – Tadeusz Bartoś okazuje się niezwykle błyskotliwym myślicielem, dla którego myślenie o byciu nie jest kwestią akademickich rozważań, lecz najżywszym problemem egzystencjalnym. To rzecz w polskiej filozofii niezwykła i jedyna w swoim rodzaju. Tadeusz Bartoś to naprawdę świetny pisarz, który opublikował już kilka książek z filozofii i filozoficznej teologii […], mam jednak wrażenie, że ta książka – Klątwa Parmenidesa – jest szczególna w jego karierze: jest bardzo autorska, podmiotowa i stanowi owoc wieloletnich własnych badań i refleksji, pełnych dramatycznych zwrotów, do których we wstępie szczerze się przyznaje. Dlatego też bardzo szczerze polecam ją Państwa uwadze.
Z recenzji prof. Agaty Bielik-Robson, Instytut Filozofii i
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość