Salonik literacki (Opowiadania bizarne)
: 4 maja 2020, o 08:30
Spotkanie musieliśmy przeprowadzić na raty, bo w zeszłym tygodniu wyrzuciło nas po 40 minutach, a potem jakoś się nie udało na powrót zebrać. W tę sobotę na szczęście obyło się bez przykrych niespodzianek. Dobrze, że zdecydowaliśmy się tę rozmowę dokończyć, bo "Opowiadania bizarne" skłaniają jednak do gruntownych przemyśleń nad człowiekiem i nad światem. Wiem, wiem, ogólniki, ale zaraz postaram się przejść do spraw nieco bardziej konkretnych.
Co ciekawe i może nawet nieco zaskakujące... Największe wrażenie na uczestnikach nie wywołały wcale opowiadania futurystyczne (a jest ich kilka w tym tomie, potem jeszcze do nich wrócę), ale opowiadanie w zasadzie realistyczne pt. Prawdziwa historia. Napisałem w zasadzie, bo ono jest jednak pewną metaforą. Ta historia mogłaby się co prawda przydarzyć w realnym świecie (pewien profesor pochyla się nad kobietą, która upadła na marmurową posadzkę na stacji metra, woła o pomoc, przyjeżdża policja, która bierze go za sprawcę całego zdarzenia, profesor nie ma dokumentów, ucieka, potem próbuje się dostać do hotelu, do którego przyjechał na konferencję, ale go tam nie wpuszczają, zakrwawiony, bez dokumentów, potwierdzających poczucie tożsamości jest kompletnie nikim, pobitego i sponiewieranego nieznani ludzie wloką w "odpowiednie miejsce"), ale opisuje też jak kruche może być nasze poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Że to w jednej chwili może zostać zdmuchnięte jak bańka mydlana. Żywimy się pewnie takimi iluzjami dotyczącymi trwałości i niezmienności naszej egzystencji, bo rozbijanie tej iluzji przyjemne nie jest. Teraz mamy zapewne z czymś takim do czynienia. Byliśmy przekonani, że nasz świat będzie się toczył bezpiecznie w stronę może i niepewnej przyszłości, ale nie przypuszczaliśmy, że ten porządek może zostać gruntownie rozbity przez wirusa, którego nie można dostrzec gołym okiem. Dzisiaj spotykasz się z przyjaciółmi w kawiarnianym ogródku na zatłoczonej i gwarnej ulicy, a jutro na tej samej ulicy chowasz się przed spadającymi bombami. Może powinniśmy być nieustannie na takie scenariusze przygotowani? Ale z taką wyostrzoną świadomością chyba żyć nie sposób. Uciekamy przed prawdą jak diabeł przed święconą wodą...
Jeśli chodzi o opowiadania futurystyczne zawarte w tym tomie (tj. Wizyta, Transfugium, Góra Wszystkich Świętych, Kalendarz ludzkich świąt), to mam wrażenie, że niektóre z nich eksplorują nasze dość powszechne lęki związane z przyszłością (klonowanie, automatyzacja, zmiana nawet nie tyle płci, co... gatunku, w Transfugium kobieta zamienia się w wilka). Bardzo ciekawe jest opowiadanie "Kalendarz ludzkich świąt", które pokazuje, jak wierzenia religijne wprzęgane są w proces manipulacji społecznej. I jak pierwotne, okrutne i niezrozumiałe są nasze religijne czy "duchowe" potrzeby. Monodikus jest co roku przez ludzi zabijany, a potem zmartwychwstaje, a przecież my to samo robimy z Jezusem. On też co roku zostaje zabijany i ten mord jest przez nas celebrowany, a potem świętujemy jego zmartwychwstanie.
Nie wspomnieliśmy chyba ani słowem o opowiadaniu Szwy., a szkoda. Na gruncie dosłownym można je traktować jako opis choroby Alzheimera. Starszy człowiek dziwi się, że znaczki pocztowe są okrągłe, skarpetki mają szwy, a długopisy piszą na brązowo. To wszystko wydaje mu się dziwne i niezrozumiałe, czuję się tym przerażony. Ale ja też, z każdym rokiem odczuwam (a Alzheimera nie mam, mam nadzieję), może jeszcze nie przerażenie, ale na pewno zdziwienie tak szybko zmieniającą się rzeczywistością. Ten świat staje się dla mnie coraz bardziej obcy i niezrozumiały. Pewnie jakiś sens w tym jest. Jak przyjdzie umierać, będzie łatwiej się z tym wszystkim rozstać...
30 maja będziemy rozmawiać o "Biegunach".
Co ciekawe i może nawet nieco zaskakujące... Największe wrażenie na uczestnikach nie wywołały wcale opowiadania futurystyczne (a jest ich kilka w tym tomie, potem jeszcze do nich wrócę), ale opowiadanie w zasadzie realistyczne pt. Prawdziwa historia. Napisałem w zasadzie, bo ono jest jednak pewną metaforą. Ta historia mogłaby się co prawda przydarzyć w realnym świecie (pewien profesor pochyla się nad kobietą, która upadła na marmurową posadzkę na stacji metra, woła o pomoc, przyjeżdża policja, która bierze go za sprawcę całego zdarzenia, profesor nie ma dokumentów, ucieka, potem próbuje się dostać do hotelu, do którego przyjechał na konferencję, ale go tam nie wpuszczają, zakrwawiony, bez dokumentów, potwierdzających poczucie tożsamości jest kompletnie nikim, pobitego i sponiewieranego nieznani ludzie wloką w "odpowiednie miejsce"), ale opisuje też jak kruche może być nasze poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Że to w jednej chwili może zostać zdmuchnięte jak bańka mydlana. Żywimy się pewnie takimi iluzjami dotyczącymi trwałości i niezmienności naszej egzystencji, bo rozbijanie tej iluzji przyjemne nie jest. Teraz mamy zapewne z czymś takim do czynienia. Byliśmy przekonani, że nasz świat będzie się toczył bezpiecznie w stronę może i niepewnej przyszłości, ale nie przypuszczaliśmy, że ten porządek może zostać gruntownie rozbity przez wirusa, którego nie można dostrzec gołym okiem. Dzisiaj spotykasz się z przyjaciółmi w kawiarnianym ogródku na zatłoczonej i gwarnej ulicy, a jutro na tej samej ulicy chowasz się przed spadającymi bombami. Może powinniśmy być nieustannie na takie scenariusze przygotowani? Ale z taką wyostrzoną świadomością chyba żyć nie sposób. Uciekamy przed prawdą jak diabeł przed święconą wodą...
Jeśli chodzi o opowiadania futurystyczne zawarte w tym tomie (tj. Wizyta, Transfugium, Góra Wszystkich Świętych, Kalendarz ludzkich świąt), to mam wrażenie, że niektóre z nich eksplorują nasze dość powszechne lęki związane z przyszłością (klonowanie, automatyzacja, zmiana nawet nie tyle płci, co... gatunku, w Transfugium kobieta zamienia się w wilka). Bardzo ciekawe jest opowiadanie "Kalendarz ludzkich świąt", które pokazuje, jak wierzenia religijne wprzęgane są w proces manipulacji społecznej. I jak pierwotne, okrutne i niezrozumiałe są nasze religijne czy "duchowe" potrzeby. Monodikus jest co roku przez ludzi zabijany, a potem zmartwychwstaje, a przecież my to samo robimy z Jezusem. On też co roku zostaje zabijany i ten mord jest przez nas celebrowany, a potem świętujemy jego zmartwychwstanie.
Nie wspomnieliśmy chyba ani słowem o opowiadaniu Szwy., a szkoda. Na gruncie dosłownym można je traktować jako opis choroby Alzheimera. Starszy człowiek dziwi się, że znaczki pocztowe są okrągłe, skarpetki mają szwy, a długopisy piszą na brązowo. To wszystko wydaje mu się dziwne i niezrozumiałe, czuję się tym przerażony. Ale ja też, z każdym rokiem odczuwam (a Alzheimera nie mam, mam nadzieję), może jeszcze nie przerażenie, ale na pewno zdziwienie tak szybko zmieniającą się rzeczywistością. Ten świat staje się dla mnie coraz bardziej obcy i niezrozumiały. Pewnie jakiś sens w tym jest. Jak przyjdzie umierać, będzie łatwiej się z tym wszystkim rozstać...
30 maja będziemy rozmawiać o "Biegunach".