Kielce (i nie tylko) z prof. Zbigniewem Mikołejką
: 11 wrz 2019, o 11:01
Kielce okazały się nie takie straszne, jak je Witkacy w swoim wierszyku malował (Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy,
I jako jakieś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy). Jest tam imponujący Pałac Biskupi, wspaniała, wielkomiejska ulica Sienkiewicza i piękny park, w którym można złapać oddech. Naprawdę nie ma co narzekać. I jest też całkiem przyzwoity teatr (byliśmy na premierze Hańby), w którym reżyserują świetne nazwiska (Rubin, Kleczewska, Strzępka). Ze złapaniem oddechu w teatrze jest akurat ciężko. W zapchanym do granic możliwości foyer można się było udusić, ale może to premiera przyciągnęła takie tłumy, a zwykle jest tam nieco więcej powietrza? Trudno powiedzieć. W każdym razie nasze dziewczyny rozmawiały w foyer z kieleckim radnym, który uroczyście zapowiedział, że przeznaczy grube miliony na budowę nowego teatru, co jest o tyle chwalebne, że ów rady był ostatni raz w teatrze... 30 lat temu .
Ale... Revenons a nos moutons, jak mawiają Francuzi. Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Chyba jednak Wiślica i wspaniała, romańska płyta orantów (z XII wieku). To w Wiślicy prawdopodobnie odbywały się pierwsze chrzty na ziemiach polskich i to już sto lat temu przed oficjalnie uznaną datą, czyli rokiem 966.
Wspaniały jest też klasztor cystersów w Wąchocku, z cudownym romańskim kapitularzem i gotyckim refektarzem (mieliśmy tutaj bardzo sympatycznego ojca-przewodnika ).
Wrażenie (negatywne) zrobił też Raków. Obecnie to puste, wyludnione i zapyziałe miasteczko, a na początku XVII wieku było to jedno z centrów kultury europejskiej. Książki drukowane w Rakowie rozchodziły się po całej Europie. Czytał je m.in. John Lock, twórca liberalizmu i Baruch Spinoza. Gdybyśmy arian nie wygnali, mielibyśmy prawdopodobnie dzisiaj w Rakowie drugi Oxford. Zmarnowana szansa, która odbija nam się czkawką do teraz. I jeszcze długo się odbijać będzie. Na miejscu ariańskiego zboru stoi obecnie kościół, a jedynym śladem po obecności w Rakowie braci polskich jest dom ichnego biskupa. W przeciwieństwie do pałaców biskupów katolickich, skromny i nierzucający się w oczy. Oczywiście ten budynek należy obecnie do Kościoła. Kościół zresztą na tych terenach jest niezwykle silny, Kielecczyzna to jeden z mateczników niemiłościwie panującej nam partii.
Jak już jesteśmy przy wrażeniach negatywnych... W Książu Wielkim stoi kościół św. Ducha z XIV wieku. Stoi zamknięty na cztery spusty i niszczeje. Na placu przed kościołem walają się puste butelki po wódce i puszki po piwie, wokół pełno gruzu i śmieci. Kościołowi pewnie nie chce się w ten zabytek inwestować, a nam chciało się płakać, kiedy na to patrzyliśmy. Przecież nie mamy takich zabytków zbyt dużo. Dlaczego nie umiemy o nie zadbać? Bóg jeden wie, ale pewnie nam nie powie.
Profesor był w świetnej formie intelektualnej, gorzej niestety z formą cielesną . Pracował ostatnio intensywnie nad nową książką i to osłabienie organizmu zrzucał na karb tego morderczego wysiłku. W każdym razie obiecał, że będzie o siebie dbać. Grupa zresztą otoczyła Profesora troskliwą opieką, za co jestem wszystkim bardzo wdzięczny (szczególne podziękowania należą się Pani Halinie, naszemu pokładowemu medykowi). A w przyszłym roku ruszamy prawdopodobnie na Dolny Śląsk .
I na koniec dowcip (jeden z wielu, które opowiadał Profesor). Przychodzi facet do lekarza i skarży się, że żona zdradza go już od dłuższego czasu, a jemu w ogóle nie rosną rogi.
- Ależ proszę pana - tłumaczy mu doktor. - Rogi panu nie urosną, to jest tylko taka metafora.
- Uff, to dobrze - odetchnął z ulgą zrozpaczony mężczyzna. - Bo już myślałem, że mam jakieś niedobory wapnia .
I jako jakieś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy). Jest tam imponujący Pałac Biskupi, wspaniała, wielkomiejska ulica Sienkiewicza i piękny park, w którym można złapać oddech. Naprawdę nie ma co narzekać. I jest też całkiem przyzwoity teatr (byliśmy na premierze Hańby), w którym reżyserują świetne nazwiska (Rubin, Kleczewska, Strzępka). Ze złapaniem oddechu w teatrze jest akurat ciężko. W zapchanym do granic możliwości foyer można się było udusić, ale może to premiera przyciągnęła takie tłumy, a zwykle jest tam nieco więcej powietrza? Trudno powiedzieć. W każdym razie nasze dziewczyny rozmawiały w foyer z kieleckim radnym, który uroczyście zapowiedział, że przeznaczy grube miliony na budowę nowego teatru, co jest o tyle chwalebne, że ów rady był ostatni raz w teatrze... 30 lat temu .
Ale... Revenons a nos moutons, jak mawiają Francuzi. Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Chyba jednak Wiślica i wspaniała, romańska płyta orantów (z XII wieku). To w Wiślicy prawdopodobnie odbywały się pierwsze chrzty na ziemiach polskich i to już sto lat temu przed oficjalnie uznaną datą, czyli rokiem 966.
Wspaniały jest też klasztor cystersów w Wąchocku, z cudownym romańskim kapitularzem i gotyckim refektarzem (mieliśmy tutaj bardzo sympatycznego ojca-przewodnika ).
Wrażenie (negatywne) zrobił też Raków. Obecnie to puste, wyludnione i zapyziałe miasteczko, a na początku XVII wieku było to jedno z centrów kultury europejskiej. Książki drukowane w Rakowie rozchodziły się po całej Europie. Czytał je m.in. John Lock, twórca liberalizmu i Baruch Spinoza. Gdybyśmy arian nie wygnali, mielibyśmy prawdopodobnie dzisiaj w Rakowie drugi Oxford. Zmarnowana szansa, która odbija nam się czkawką do teraz. I jeszcze długo się odbijać będzie. Na miejscu ariańskiego zboru stoi obecnie kościół, a jedynym śladem po obecności w Rakowie braci polskich jest dom ichnego biskupa. W przeciwieństwie do pałaców biskupów katolickich, skromny i nierzucający się w oczy. Oczywiście ten budynek należy obecnie do Kościoła. Kościół zresztą na tych terenach jest niezwykle silny, Kielecczyzna to jeden z mateczników niemiłościwie panującej nam partii.
Jak już jesteśmy przy wrażeniach negatywnych... W Książu Wielkim stoi kościół św. Ducha z XIV wieku. Stoi zamknięty na cztery spusty i niszczeje. Na placu przed kościołem walają się puste butelki po wódce i puszki po piwie, wokół pełno gruzu i śmieci. Kościołowi pewnie nie chce się w ten zabytek inwestować, a nam chciało się płakać, kiedy na to patrzyliśmy. Przecież nie mamy takich zabytków zbyt dużo. Dlaczego nie umiemy o nie zadbać? Bóg jeden wie, ale pewnie nam nie powie.
Profesor był w świetnej formie intelektualnej, gorzej niestety z formą cielesną . Pracował ostatnio intensywnie nad nową książką i to osłabienie organizmu zrzucał na karb tego morderczego wysiłku. W każdym razie obiecał, że będzie o siebie dbać. Grupa zresztą otoczyła Profesora troskliwą opieką, za co jestem wszystkim bardzo wdzięczny (szczególne podziękowania należą się Pani Halinie, naszemu pokładowemu medykowi). A w przyszłym roku ruszamy prawdopodobnie na Dolny Śląsk .
I na koniec dowcip (jeden z wielu, które opowiadał Profesor). Przychodzi facet do lekarza i skarży się, że żona zdradza go już od dłuższego czasu, a jemu w ogóle nie rosną rogi.
- Ależ proszę pana - tłumaczy mu doktor. - Rogi panu nie urosną, to jest tylko taka metafora.
- Uff, to dobrze - odetchnął z ulgą zrozpaczony mężczyzna. - Bo już myślałem, że mam jakieś niedobory wapnia .