Wycieczka do Torunia (Marina Abramovic)
: 9 kwie 2019, o 13:59
Już po obejrzeniu ekspozycji zastanawialiśmy się w gronie kilku osób, dlaczego akurat Toruń zorganizował tę wystawę, a nie Warszawa, Kraków czy Poznań. Nie żebyśmy byli rozczarowani, bo prace (a w zasadzie dokumentacje tych prac) Mariny Abramovic prezentują się w Toruniu świetnie. Miejsce zresztą też jest doskonałe. CSW zajmuje się wyłącznie prezentacją sztuki nowoczesnej, więc są tam duże, przestronne sale, żadnych pomieszczeń nie trzeba na siłę przystosowywać, a prac upychać gdzieś po ciasnych kątach. Tyle tylko, że ranga tej wystawy wydaje się nieco za duża na nie tak duży znowuż Toruń. Abramovic to jednak ikona współczesnej sztuki. Sama wystawa była anonsowana w ogólnopolskich tygodnikach jako najważniejsze w Polsce wydarzenie wystawiennicze w tym roku. Ale oczywiście z tego Torunia wypada nam się tylko cieszyć, bo blisko (i jedzie się autostradą, więc szybko), no i miasto cudowne. Zwłaszcza w wiosennym słońcu. I - last but not least - mają tam przepyszne lody.
Do twórczości Mariny Abramovic mam stosunek niejednoznaczny. Niektórych jej działań artystycznych zupełnie nie rozumiem, niektóre wydają mi się banalne, ale wśród nich jest kilka, które rzeczywiście robią wrażenie (np. Bałkański barok, Usta Tomasza czy Artystka obecna). Ale niezależnie od oceny jej twórczości, jestem pełen podziwu dla konsekwencji, z jaką artystka pakuje się w sytuacje trudne, uciążliwe, bolesne, a niekiedy i niebezpieczne. Kiedy w 2010 r. przygotowywała performens Artystka obecna połączony z retrospektywą jej twórczości, mogła przecież poprzestać wyłącznie na przysposobieniu kilku studentów do przedstawienia jej dawnych działań, a po wszystkim pójść na kolację do nowojorskiej restauracji (sama zresztą o tym mówiła). Ale to nie w jej stylu. Marina decyduje się, aby przez trzy miesiące(po 7,5 godziny dziennie) siedzieć praktycznie bez ruchu na krześle i wpatrywać się w twarze osób, które zdecydują się usiąść naprzeciw niej. A ma wówczas 63 lata!
Kiedy chciała poznać życie Aborygenów, to nie wybrała się na kilkudniową wycieczkę krajoznawczą, tylko żyła z nimi wspólnie przez ponad pół roku (a Aborygeni się na przykład nie myją wodą, tylko... popiołem, co - przynajmniej z początku - stwarza pewne zapachowe problemy). Przejście przez Wielki Mur Chiński również nie było zadaniem prostym i nie sprowadzało się wyłącznie do fizycznego wysiłku (np. aby się załatwić, kucało się w latrynie po kostki w odchodach, trzymało inne kobiety za ręce i śpiewało chińskie pieśni). W każdym razie ta otwartość na Innego wiązała się zwykle z jakąś olbrzymią niedogodnością, którą Marina ochoczo podejmowała.
Jej działania artystyczne, jakkolwiek byśmy ich nie oceniali, również wiązały się często z fizycznym bólem i wystawianiem się na niebezpieczeństwo (w czasie jednego z performensów jeden z widzów przystawił jej pistolet do głowy).
Nasza przewodniczka w CSW niespecjalnie o tym wspominała, ale Marina miała dość koszmarne dzieciństwo. Matka w zasadzie była zimnym potworem i za niemal każde przewinienie karała córkę uderzeniem w twarz. Rodzice urządzali w domu karczemne awantury (matka potrafiła wylać ojcu gorącą zupę na głowę). Miłość dała jej w zasadzie jedynie babcia.
Ale rodzice (twardzi partyzanci, którzy pod wodzą Tito, dzielnie bili się z Niemcami) dali jej pewnie zestaw genów, dzięki którym Marina Abramovic mogła realizować swoje karkołomne niekiedy artystyczne zamierzenia.
Jej partner Ulay już takiej determinacji w dążeniu do osiągnięcia celów artystycznych nie miał. Mam zresztą wrażenie, że on Marinie tego sukcesu nieco zazdrości...
PS Widziałem w sieci film z protestów radiomaryjnego towarzystwa przeciwko tej wystawie. Jeden z protestujących powiedział, że Abramovic w swoich rzeźbach (sic!) nawiązuje do wątków satanistycznych.
Do twórczości Mariny Abramovic mam stosunek niejednoznaczny. Niektórych jej działań artystycznych zupełnie nie rozumiem, niektóre wydają mi się banalne, ale wśród nich jest kilka, które rzeczywiście robią wrażenie (np. Bałkański barok, Usta Tomasza czy Artystka obecna). Ale niezależnie od oceny jej twórczości, jestem pełen podziwu dla konsekwencji, z jaką artystka pakuje się w sytuacje trudne, uciążliwe, bolesne, a niekiedy i niebezpieczne. Kiedy w 2010 r. przygotowywała performens Artystka obecna połączony z retrospektywą jej twórczości, mogła przecież poprzestać wyłącznie na przysposobieniu kilku studentów do przedstawienia jej dawnych działań, a po wszystkim pójść na kolację do nowojorskiej restauracji (sama zresztą o tym mówiła). Ale to nie w jej stylu. Marina decyduje się, aby przez trzy miesiące(po 7,5 godziny dziennie) siedzieć praktycznie bez ruchu na krześle i wpatrywać się w twarze osób, które zdecydują się usiąść naprzeciw niej. A ma wówczas 63 lata!
Kiedy chciała poznać życie Aborygenów, to nie wybrała się na kilkudniową wycieczkę krajoznawczą, tylko żyła z nimi wspólnie przez ponad pół roku (a Aborygeni się na przykład nie myją wodą, tylko... popiołem, co - przynajmniej z początku - stwarza pewne zapachowe problemy). Przejście przez Wielki Mur Chiński również nie było zadaniem prostym i nie sprowadzało się wyłącznie do fizycznego wysiłku (np. aby się załatwić, kucało się w latrynie po kostki w odchodach, trzymało inne kobiety za ręce i śpiewało chińskie pieśni). W każdym razie ta otwartość na Innego wiązała się zwykle z jakąś olbrzymią niedogodnością, którą Marina ochoczo podejmowała.
Jej działania artystyczne, jakkolwiek byśmy ich nie oceniali, również wiązały się często z fizycznym bólem i wystawianiem się na niebezpieczeństwo (w czasie jednego z performensów jeden z widzów przystawił jej pistolet do głowy).
Nasza przewodniczka w CSW niespecjalnie o tym wspominała, ale Marina miała dość koszmarne dzieciństwo. Matka w zasadzie była zimnym potworem i za niemal każde przewinienie karała córkę uderzeniem w twarz. Rodzice urządzali w domu karczemne awantury (matka potrafiła wylać ojcu gorącą zupę na głowę). Miłość dała jej w zasadzie jedynie babcia.
Ale rodzice (twardzi partyzanci, którzy pod wodzą Tito, dzielnie bili się z Niemcami) dali jej pewnie zestaw genów, dzięki którym Marina Abramovic mogła realizować swoje karkołomne niekiedy artystyczne zamierzenia.
Jej partner Ulay już takiej determinacji w dążeniu do osiągnięcia celów artystycznych nie miał. Mam zresztą wrażenie, że on Marinie tego sukcesu nieco zazdrości...
PS Widziałem w sieci film z protestów radiomaryjnego towarzystwa przeciwko tej wystawie. Jeden z protestujących powiedział, że Abramovic w swoich rzeźbach (sic!) nawiązuje do wątków satanistycznych.