Podlasie północne, Suwalszczyzna i Mazury Garbate z prof. Z. Mikołejką
: 12 wrz 2018, o 09:03
Wycieczki z każdym rokiem są coraz bardziej intensywne, a my coraz starsi, ale jakoś daliśmy radę. I Profesor też. Daję się zauważyć niepokojąca "frydrychizacja" (termin ukuty przez Profesora) naszych zielonych szkół, która na szczęście idzie w parze z "mikołejkizacją" (termin mój) zagranicznych wypraw z Jackiem Friedrichem, tak więc udaje się zachować w kwestii obciążeń wycieczkowych jako taką równowagę .
A odwiedziliśmy, jeśli dobrze wyliczyłem, 23 miasta, miasteczka, wioski, osady i leśne knieje. Bo oglądaliśmy nie tylko miejsca zachwycające (np. Supraśl, Kruszyniany, klasztor w Wigrach czy wiadukty w Stańczykach), ale również przestrzenie zdegradowane, gdzie ostały się jedynie ślady dawnej świetności (ruiny pałacu w Mieduniszkach należącego onegdaj do rodziny Farenhaidów czy pozostałości po zamku krzyżackim w Ełku) lub miejsca symboliczne (słup graniczny z 1545 roku na styku trzech granic: Korony Polskiej, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Prus).
Wydaje się, że ta część wschodniej Polski nie tonie w marazmie, że dzieje się tam sporo ciekawych rzeczy. Suwałki, mimo że niewielkie i prowincjonalne, mają własną orkiestrę symfoniczną (byliśmy na inauguracji sezonu, którą uświetnił występ ... Pawła Kowalskiego; spotkaliśmy się po koncercie z p. Pawłem, którego nasza wizyta niezwykle ucieszyła, choć odziani byliśmy nieco kontrowersyjnie jak na wizytę w filharmonii). Ale nadmieńmy, że Suwałki miały swoje lata świetności w XIX wieku, tu urodziła się Maria Konopnicka i Alfred Wierusz Kowalski, którego obrazy mogliśmy oglądać w Muzeum Okręgowym. Ta kolekcja ciągle się rozbudowuje, muzeum stara się kupować dzieła Kowalskiego, które osiągają na rynku całkiem pokaźne ceny. Suwałki bardzo mi się spodobały. Główna ulica miasta zachowała swoją dawną zabudowę, nie ma tam pseudo-modernistycznych wtrętów, wygląda to bardzo urokliwie. Niezwykle dużo dzieje się też w Sejnach, co jest zasługą Krzysztofa Czyżewskiego i fundacji Pogranicze (z p. Krzysztofem nie mogliśmy się spotkać, bo przebywał akurat w Petersburgu). Fundacja organizuje spotkanie z twórcami, konferencje, koncerty, prowadzi też własne wydawnictwo (jak dorwaliśmy się do stoiska z książkami, to trudno nas było oderwać). Prężnie działa też ośrodek w dworku w Krasnogrudzie (to dworek należący onegdaj do matki Czesława Miłosza, poeta bywał tam przed i po wojnie, obecnie jest w rękach fundacji Pogranicze; skądinąd miejsce bardzo urocze).
Kiedy zwiedzaliśmy poprzednimi razami ścianę wschodnią (ale tereny położone nieco niżej na południu), czasem trudno było znaleźć choćby małą kawiarenkę (np. w Jarosławiu, które choć piękne, było całkowicie wymarłe). Tutaj nie było z tym problemu (był za to problem z wygospodarowaniem czasu na kawę). No i osoby, które prowadziły takie kawiarenki były doskonale zorientowane w historii swojego miasteczka (np. w "Jarzębince" w Supraślu).
Towarzysko wyprawa też była udana jak sądzę. Czasami dochodziło co prawda do niegroźnych spięć (musiałem niekiedy ostro mitygować spóźnialskich), ale atmosfera była raczej radosna i swobodna. Motywem przewodnim, który wywołał Profesor opowieścią o Czapajewie, był motyw... czytania. Czapajew pisał mianowicie pamiętniki, w których roiło się od opowieści pijackich i nieprzyzwoitych. Polecono mu zatem, aby dokonał drobnych korekt w tekście. Zamiast o piciu, niech piszę o czytaniu, a chodzenie na panienki niech zostanie zastąpione przez chodzenie na ryby. Więc my też dość ochoczo zaczęliśmy dokonywać takich semantycznych przestawień w naszych wypowiedziach, przez co wyszliśmy zapewne w oczach osób postronnych na ekipę niezwykle oczytaną i kulturalną. No bo trzeba przyznać, że czytaliśmy sporo i to różnych książek, zarówno tych lekkich, nieco słodkawych, jak też książek nieco mocniejszych, walących po łbie i niedających potem zasnąć . Dodam, gwoli przyzwoitości, że na ryby nikt nie chodził.
Następna wyprawa w... Góry Świętokrzyskie . Ale to dopiero za rok.
A odwiedziliśmy, jeśli dobrze wyliczyłem, 23 miasta, miasteczka, wioski, osady i leśne knieje. Bo oglądaliśmy nie tylko miejsca zachwycające (np. Supraśl, Kruszyniany, klasztor w Wigrach czy wiadukty w Stańczykach), ale również przestrzenie zdegradowane, gdzie ostały się jedynie ślady dawnej świetności (ruiny pałacu w Mieduniszkach należącego onegdaj do rodziny Farenhaidów czy pozostałości po zamku krzyżackim w Ełku) lub miejsca symboliczne (słup graniczny z 1545 roku na styku trzech granic: Korony Polskiej, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Prus).
Wydaje się, że ta część wschodniej Polski nie tonie w marazmie, że dzieje się tam sporo ciekawych rzeczy. Suwałki, mimo że niewielkie i prowincjonalne, mają własną orkiestrę symfoniczną (byliśmy na inauguracji sezonu, którą uświetnił występ ... Pawła Kowalskiego; spotkaliśmy się po koncercie z p. Pawłem, którego nasza wizyta niezwykle ucieszyła, choć odziani byliśmy nieco kontrowersyjnie jak na wizytę w filharmonii). Ale nadmieńmy, że Suwałki miały swoje lata świetności w XIX wieku, tu urodziła się Maria Konopnicka i Alfred Wierusz Kowalski, którego obrazy mogliśmy oglądać w Muzeum Okręgowym. Ta kolekcja ciągle się rozbudowuje, muzeum stara się kupować dzieła Kowalskiego, które osiągają na rynku całkiem pokaźne ceny. Suwałki bardzo mi się spodobały. Główna ulica miasta zachowała swoją dawną zabudowę, nie ma tam pseudo-modernistycznych wtrętów, wygląda to bardzo urokliwie. Niezwykle dużo dzieje się też w Sejnach, co jest zasługą Krzysztofa Czyżewskiego i fundacji Pogranicze (z p. Krzysztofem nie mogliśmy się spotkać, bo przebywał akurat w Petersburgu). Fundacja organizuje spotkanie z twórcami, konferencje, koncerty, prowadzi też własne wydawnictwo (jak dorwaliśmy się do stoiska z książkami, to trudno nas było oderwać). Prężnie działa też ośrodek w dworku w Krasnogrudzie (to dworek należący onegdaj do matki Czesława Miłosza, poeta bywał tam przed i po wojnie, obecnie jest w rękach fundacji Pogranicze; skądinąd miejsce bardzo urocze).
Kiedy zwiedzaliśmy poprzednimi razami ścianę wschodnią (ale tereny położone nieco niżej na południu), czasem trudno było znaleźć choćby małą kawiarenkę (np. w Jarosławiu, które choć piękne, było całkowicie wymarłe). Tutaj nie było z tym problemu (był za to problem z wygospodarowaniem czasu na kawę). No i osoby, które prowadziły takie kawiarenki były doskonale zorientowane w historii swojego miasteczka (np. w "Jarzębince" w Supraślu).
Towarzysko wyprawa też była udana jak sądzę. Czasami dochodziło co prawda do niegroźnych spięć (musiałem niekiedy ostro mitygować spóźnialskich), ale atmosfera była raczej radosna i swobodna. Motywem przewodnim, który wywołał Profesor opowieścią o Czapajewie, był motyw... czytania. Czapajew pisał mianowicie pamiętniki, w których roiło się od opowieści pijackich i nieprzyzwoitych. Polecono mu zatem, aby dokonał drobnych korekt w tekście. Zamiast o piciu, niech piszę o czytaniu, a chodzenie na panienki niech zostanie zastąpione przez chodzenie na ryby. Więc my też dość ochoczo zaczęliśmy dokonywać takich semantycznych przestawień w naszych wypowiedziach, przez co wyszliśmy zapewne w oczach osób postronnych na ekipę niezwykle oczytaną i kulturalną. No bo trzeba przyznać, że czytaliśmy sporo i to różnych książek, zarówno tych lekkich, nieco słodkawych, jak też książek nieco mocniejszych, walących po łbie i niedających potem zasnąć . Dodam, gwoli przyzwoitości, że na ryby nikt nie chodził.
Następna wyprawa w... Góry Świętokrzyskie . Ale to dopiero za rok.