Wyprawa sandomierska z prof. Zbigniewem Mikołejką
: 31 sty 2014, o 12:14
Profesor przesłał wstępny plan naszego zmasowanego ataku na Sandomierz i okolice (termin: wrzesień). Mnie by się podobał bardziej wariant II, mniej stacjonarny.
Wyprawa nasza sandomierska może mieć kilka wariantów:
Wariant podstawowy, stacjonarny: przyjeżdżamy do Sandomierza dość późno, ale wyprawiamy się do miasta, aby mu się przyjrzeć śród świateł nocy, a następnie – wyposażeni w latarki – maszerujemy na Wzgórze Świętojakubskie i próbujemy zmierzyć się z niepokojącą, tolkienowską urodą Wąwozu św. Jadwigi; powrót przez Piszczele i Ucho Igielne; następnego dnia, jeszcze zanim cokolwiek zostanie otwarte, oglądamy miasto od środka (Brama Opatowska, Rynek, Piszczele itd.) i od dołu (wspaniałości, wspaniałości!); potem Dom Długosza, a w nim najwspanialsze w Polsce muzeum (czasem bywa nieczynne, więc dobrze byłoby zaplanować naszą ekskursję tak, aby było właśnie czynne) – z Łukaszem Cranachem Starszym, Rękawiczkami Królowej Jadwigi, koroną bojową Kazimierza Wielkiego, największą kolekcją „ksiąg drzewnych” i mnóstwem innych cudowności; potem Katedra Narodzenia NMP (z dziełami ruskich mistrzów i obrazami Karola de Prevot, także tym osławionym, przedstawiającym żydowski mord rytualny, no i znowu chmara innych rzeczy do oglądania); potem można obejrzeć muzeum na zamku (atrakcyjne, ale dużo mniej niż diecezjalne w Domu Długosza); potem romański ceglany kościół św. Jakuba, bardzo szlachetny w każdym kęsie, jedna z najpiękniejszych polskich świątyń); potem Wąwóz Królowej Jadwigi, tym razem w światłach dnia, co nie ujmuje mu urody; potem – jeśli będzie czynny (zazwyczaj nie jest) – mały kościółek św. Pawła (tam też inne, mniej osławione produkcje antysemickie z doby saskiej); potem powrót przez Piszczele i Ucho Igielne do miasta, gdzie są do pooglądania kamienice, w tym słynna Oleśnickich, mniej słynna Mikołaja Gomólki, a także pozostałości dzielnicy żydowskiej; i dwie atrakcje dla amatorów – wspinaczka na szczyt Bramy Opatowskiej (widok na okolicę) oraz zejście w podziemia; reszta leniwie rekreuje się psychofizycznie w kawiarniach przy Rynku albo rozłazi się po mieście dla obejrzenia szczegółów; potem barokowy kościół św. Michała Archanioła (seminaryjny) i (ewentualnie) wyprawa w Góry Pieprzowe; powrót przez Opatów, gdzie oglądamy „królową polskich kościołów”, czyli kolegiatę romańską, a w niej cudo polskiego manieryzmu – Lamentacje Opatowskie; do obejrzenia także Rynek, pozostałości murów obronnych z Bramą Warszawską.
Wariant II, mniej stacjonarny: z Sandomierza wyjeżdżamy wczesnym rankiem w niedzielę, odpuściwszy to i owo, zwłaszcza Góry Pieprzowe, i zwiedzamy po drodze: Klimontów (barokową kolegiatę św. Józefa zbudowaną przez Wawrzyńca Senesa, tego od zamku Krzyżtopór), potem ruinę zamku Krzyżtopór w Ujeżdzie, potem Opatów (patrz wyżej), potem kościół w Tarłowie (tylko po to, aby obejrzeć małą kaplicę Panajezusową, a niej kolorowane stiuki tańca śmierci – to jedyna rzecz tego rodzaju w Polsce).
Inne warianty są oczywiście możliwe, sporo zależy od okoliczności zupełnie przygodnych, ale do Baranowa na pewno nie pojedziemy (stanowczo przereklamowany). Lecz Ossolin z ruinami zamku (inne dzieło Senesa) i podziemnymi kaplicami barokowymi, zwłaszcza Betlejemską, możemy już chyba zaryzykować.
Wyprawa nasza sandomierska może mieć kilka wariantów:
Wariant podstawowy, stacjonarny: przyjeżdżamy do Sandomierza dość późno, ale wyprawiamy się do miasta, aby mu się przyjrzeć śród świateł nocy, a następnie – wyposażeni w latarki – maszerujemy na Wzgórze Świętojakubskie i próbujemy zmierzyć się z niepokojącą, tolkienowską urodą Wąwozu św. Jadwigi; powrót przez Piszczele i Ucho Igielne; następnego dnia, jeszcze zanim cokolwiek zostanie otwarte, oglądamy miasto od środka (Brama Opatowska, Rynek, Piszczele itd.) i od dołu (wspaniałości, wspaniałości!); potem Dom Długosza, a w nim najwspanialsze w Polsce muzeum (czasem bywa nieczynne, więc dobrze byłoby zaplanować naszą ekskursję tak, aby było właśnie czynne) – z Łukaszem Cranachem Starszym, Rękawiczkami Królowej Jadwigi, koroną bojową Kazimierza Wielkiego, największą kolekcją „ksiąg drzewnych” i mnóstwem innych cudowności; potem Katedra Narodzenia NMP (z dziełami ruskich mistrzów i obrazami Karola de Prevot, także tym osławionym, przedstawiającym żydowski mord rytualny, no i znowu chmara innych rzeczy do oglądania); potem można obejrzeć muzeum na zamku (atrakcyjne, ale dużo mniej niż diecezjalne w Domu Długosza); potem romański ceglany kościół św. Jakuba, bardzo szlachetny w każdym kęsie, jedna z najpiękniejszych polskich świątyń); potem Wąwóz Królowej Jadwigi, tym razem w światłach dnia, co nie ujmuje mu urody; potem – jeśli będzie czynny (zazwyczaj nie jest) – mały kościółek św. Pawła (tam też inne, mniej osławione produkcje antysemickie z doby saskiej); potem powrót przez Piszczele i Ucho Igielne do miasta, gdzie są do pooglądania kamienice, w tym słynna Oleśnickich, mniej słynna Mikołaja Gomólki, a także pozostałości dzielnicy żydowskiej; i dwie atrakcje dla amatorów – wspinaczka na szczyt Bramy Opatowskiej (widok na okolicę) oraz zejście w podziemia; reszta leniwie rekreuje się psychofizycznie w kawiarniach przy Rynku albo rozłazi się po mieście dla obejrzenia szczegółów; potem barokowy kościół św. Michała Archanioła (seminaryjny) i (ewentualnie) wyprawa w Góry Pieprzowe; powrót przez Opatów, gdzie oglądamy „królową polskich kościołów”, czyli kolegiatę romańską, a w niej cudo polskiego manieryzmu – Lamentacje Opatowskie; do obejrzenia także Rynek, pozostałości murów obronnych z Bramą Warszawską.
Wariant II, mniej stacjonarny: z Sandomierza wyjeżdżamy wczesnym rankiem w niedzielę, odpuściwszy to i owo, zwłaszcza Góry Pieprzowe, i zwiedzamy po drodze: Klimontów (barokową kolegiatę św. Józefa zbudowaną przez Wawrzyńca Senesa, tego od zamku Krzyżtopór), potem ruinę zamku Krzyżtopór w Ujeżdzie, potem Opatów (patrz wyżej), potem kościół w Tarłowie (tylko po to, aby obejrzeć małą kaplicę Panajezusową, a niej kolorowane stiuki tańca śmierci – to jedyna rzecz tego rodzaju w Polsce).
Inne warianty są oczywiście możliwe, sporo zależy od okoliczności zupełnie przygodnych, ale do Baranowa na pewno nie pojedziemy (stanowczo przereklamowany). Lecz Ossolin z ruinami zamku (inne dzieło Senesa) i podziemnymi kaplicami barokowymi, zwłaszcza Betlejemską, możemy już chyba zaryzykować.