Strona 1 z 1

Bachantki w reż. Mai Kleczewskiej

: 9 sty 2019, o 12:12
autor: pablo
Już z początku zostaliśmy posegregowani. Panie na lewo, panowie na prawo. Widownia okalała ze wszystkich stron scenę, w czterech miejscach umieszczono pulpity z mikrofonami. Gdy jedna z aktorek skomlącym głosem skarżyła się, że nie może z siebie wydobyć głosu, na ekranie prezentowane było zbliżenie na przełyk. Potem wyszedł na scenę Kadmos i Terezjasz, wróżbita. Z głośników popłynęła rytmiczna muzyka, a postaci na scenie zachęcały publiczność do zabawy (niektórzy się przyłączyli). Ten radosny nastrój przerwało wkroczenie Penteusza, króla Teb (w tej roli Michał Czachor, którego pewnie dobrze pamiętają ci, którzy widzieli "Klątwę"). Na scenę wpadli rośli ochroniarze i brutalnie obezwładnili Terezjasza... Przyznam się, że ten początek jakoś mnie emocjonalnie nie zaangażował, ale w dalszej części było kilka scen, które zostawiły mocne wrażenie. Na przykład ta, gdy jedna z bachantek wcisnęła sobie do spodni mikrofon i udając mężczyznę zaczęła wygłaszać tyrady na temat siły męskości wynikającej jedynie z posiadania penisa. Dziewczyny na scenie lgnęły do niej, a ona symbolicznie je zaspokajała. Penis wystarczy, aby mieć poczucie władzy i dominacji nad kobietami... To zagrane zostało w sposób brutalny i bez niuansów.
Na scenie dostaliśmy też instrukcję, jak skorzystać z farmakologicznej aborcji. Ten instruktaż odegrany został w konwencji karate. Ta konwencja była nieco niezrozumiała, ale scena odegrana została doskonale. I świetna była też scena z wężami. Wieśniak, który widział rozszalałe i dzikie bachantki, zdawał z tego relację Penteuszowi. Początkowo miał na sobie dwa węże, potem jednego przekazał "męskiemu" królowi Teb. I ta męskość nagle z Penteusza wyparowała. Z wężem na ramionach stąpał po scenie jak przestraszone dziecko, a jeszcze chwilę wcześniej wygłaszał brutalne i pełne agresji przemówienia. Dodajmy, że za plecami miał orła w koronie na tle biało-czerwonej flagi... No... znamy takich polityków.
I odnotujmy konsekwentną i świetnie zagraną rolę Dionizosa, w którego wcieliła się Sandra Korzeniak (tak, tak, Dionizos jest kobietą). A końcówki to już nie widziałem i inne chłopaki z naszej grupy też nie, bo ze spektaklu nas... wyproszono. Końcówka miała być tylko dla kobiet, więc nie protestowaliśmy. To pewnie miało służyć temu, aby poczuć, jak to jest być wykluczonym ze względu na płeć (mężczyźni nie mają często okazji, aby tego doświadczyć). Ale jakoś chyba nas to specjalnie nie dotknęło.
W foyer przetestowano naszą akceptację dla aborcji (ale nie nasze opinie na temat przerywania ciąży, ale dopuszczalności prawnej dokonywania aborcji). A co działo się w tym czasie na scenie? Agawe, matka Penteusza, dowiedziała się, że nie rozszarpała lwa, ale ... swojego syna. - To wy k... jesteście za to odpowiedzialne - oberwało się żeńskiej publiczności.
Spektakl może nieco daleki od arcydzielności, bo miejscami nierówny i być może też ze zbyt dużą liczbą teatralnych pomysłów, ale nie żałuję, że pojechaliśmy. Mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy z uczestników podzielają moje zdanie :).
Ilekroć zapowiadam kolejną teatralną wycieczkę, to potem nic z niej nie wychodzi. Ale wspomnę tylko, że Krystian Lupa szykuje przedstawienie w Teatrze Powszechnym. Może tym razem się uda.